Wczoraj był 7.02.2021, a ja obiecałem Wam i sobie, że będę pisał każdego 7, 17 i 27 dnia miesiąca o kolejnej miejscowości, z której mój tata przywiózł ?szpilkę?.
Dziś nadrabiam wczorajsze wagary. Jedyne usprawiedliwienie jakie mam na moją opieszałość, to fakt, że się zaczytałem. Nie mogłem oderwać się od książki. Od czasu do czasu trafiam na taką fantastyczną lekturę, która pozwala zapomnieć mi o całym świecie. Magia książek, kto lubi czytać to wie o czym mówię.
Świat jednak zmienia się nieustannie. Może nie ten, opisany w lekturze, do do niego można wrócić i zawsze będzie w takim samym stanie na konkretnej stronie książki. W tę niedzielę przez niemal cały dzień padał śnieg. Krajobraz widziany z okna zmienił się. Szarość jesieni przykryła śnieżnym puchem pani Zima, która postanowiła w lutym odwiedzić Wrocław. To co zmieniło się za oknami naszych ciepłych mieszkań, u mnie przywołało pewne wspomnienia?
Wszystkie szpilki taty przechowuję w metalowym pojemniku. Sprawdziłem i znalazłem. Mam szpilkę ze Szklarskiej Poręby. Tata był tam w podróży służbowej.
Takiej ilości białego puchu, jaka spadał w ciągu ostatnich kilkunastu godzin nie było we Wrocławiu już dawno. Śnieżna zima, mróz, zaspy i przypominają się góry oraz ferie zimowe. Szklarską Porębę kojarzę najbardziej z moim pierwszym wyjazdem w roli wychowawcy.
Wcześnie rano, chwilę po mojej imprezie urodzinowej (ten jeden raz zostawiłem rodzicom dom do posprzątania…, ale nie było bardzo źle) wyjechałem na zimowisko z harcerzami. Zaledwie kilka dni wcześniej skończyłem osiemnaście lat.
Byłem już pełnoletni i mogłem zostać wychowawcą. Mieszkaliśmy w pensjonacie ?Janosk?. Nie wiem, czy jeszcze istnieje, działa pod tą nazwą w Szklarskiej Porębie. Nie sprawdzałem tego. Nie chcę. Z doświadczenia wiem, że upływ czasu zmienia wszystkie takie miejsca. Obrazy, które mamy zakodowane we wspomnieniach nie są już tożsame z rzeczywistością. Ja wole zachować je w pamięci. Chcę by pozostały dla mnie takimi jakie były lata temu, gdy tam byłem.
Z wielkim sentymentem wspominam całe miasteczko. Dziś lubię je odwiedzać. Mało kto o tym wie, ale właśnie tam pierwszy raz sprawdzałem się w roli pełnoletniego opiekuna i wychowawcy. To były dwa tygodnie udanej zabawy, połączonej z wielką odpowiedzialnością za grupę dzieci.
Pogoda przez całe zimowisko była taka, jaką można sobie tylko wymarzyć ? dużo śniegu, mróz, prawdziwa zima w górach i grupa radosnych dzieciaków. Właściwie to już chyba młodzieży. Najmłodszy uczestnik miał kilkanaście lat.
Było zjeżdżanie na sankach, gubienie kasków przy zwiedzaniu Kamieńczyka… Normalne atrakcje, które są w programie obowiązkowym niemal każdego zimowiska w Szklarskiej Porębie. Oprócz tego działo się… Oj, działo… 😉
Lubię sporty zimowe, choć nie zawsze na to mam czas i warunki. Zimy są ostatnio ciepłe, a wyprawy do zatłoczonych kurortów mogą skutecznie zniechęcić. Weekendowe narty w okolicy odpadają. Szklarska Poręba kilka dekad temu była inna. Tamto zimowisko zapadło mi szczególnie w pamięć z powodu sanek.
Nie wszyscy mieli sprzęt do szusowania po stoku. Na narty poszła grupa z instruktorem narciarskim. Reszta musiała zadowolić się sankami. Nie żałowali tej decyzji. Zabawa była super!
Opiekę na grupą saneczkarzy zorganizowaliśmy tak: ja stałem na górce, na szczycie i starcie, a dwóch instruktorów na dole. Wyłapywali żywe torpedy, zanim zderzą się z jakimś przypadkowym celem. No i oczywiście dałem się w pewnym momencie podpuścić dzieciakom. Taka fajna górka. Niech druh spróbuje! Niech druh zjedzie! Chociaż jeden raz! Chwila namysłu. No dobra, jadę…, co mi tam…
Dawno nie zjeżdżałem na sankach, w zasadzie zrobiłem to do tej pory kilka razy w życiu. Wychowałem się na nizinach, a ta górka była dość wysoka. Nie potrafiłem dość dobrze ocenić skali trudności związanej ze zjazdem na sankach w dół jakieś dwieście, trzysta metrów.
Pomyślałem sobie, że dam radę. Dzieciaki śmigają, to mi się też uda. Jednak weryfikacja wyobrażeń i tego co się dzieje, gdy prawa fizyki zaczynają działać nastąpiła bardzo szybko. Zaraz po starcie musiałem najpierw zmierzyć się z lękiem wysokości, ale już w połowie drogi na dół nie maiło to żadnego znaczenia. Zdałem sobie sprawę, że nie panuję nad ?pojazdem?. I to był prawdziwy powód do obaw. Ten model sanek okazał się bardzo nadsterowny, podsterowny i niesterowny. Gdzie do diabła jest tu ABS, gdzie hamulec? W zasadzie śnieżny śmigacz w ogóle mnie nie słuchał. Pędziłem coraz szybciej ku przeznaczaniu…
Moje przerażenie rosło wraz z prędkością i świadomością. Zdawałem sobie sprawę, że pędzę wprost na kolejkę narciarzy, którzy właśnie czekali na wyciąg? Nie miałem żadnych szans by ich ominąć. Pamiętam tylko, że podciąłem panią w średnim wieku. Z perspektywy widza wyglądało to trochę jak gra w kręgle. Z tym, że ja odgrywałem rolę żywej kuli. Domyślacie się kogo właśnie miałem strącić… Trafiłem do celu. Pani zrobiła klasycznego orła, może nawet salto w powietrzu. Ja zatrzymałem się wreszcie na bandzie ograniczającej cały plac. Bogi dzięki, że tam była inaczej pewnie zatrzymałbym się gdzieś w połowie drogi ze Szklarskiej do Wrocławia.
Wstałem, osiągnąłem jakiś tam stan równowagi i patrzę. Jedna trafiona i przewrócona. Reszta kolejkowiczów zdążyła uskoczyć przed zderzeniem. To mogło rodzić pewne obawy, że kraksa z dwumetrowym typem, pędzącym wprost na nich może skończyć się katastrofą. Trafiła mi się prawdziwa jazda bez trzymanki. Na saneczkach dziecięcych i w kombinezonie musiałem wyglądać jak Yeti na drewnianej skrzynce po ziemniakach z prymitywnymi płozami.
Turystka, która przewróciłem miała poczucie humoru, a ja dużo szczęścia. Podciąłem ją w klasyczny sposób. Błyskawicznie i bez ostrzeżenia. Miała kask, kombinezon i tylko dlatego nic się jej nie stało. Podbiegłem natychmiast i pomogłem jej wstać. Uśmiechała się. Wykazała ogromnym poczuciem humoru. Napiętą atmosferę rozładował ostatecznie aplauz moich wychowanków. Zafundowałem im niezłe widowisko, sobie skok adrenaliny. Postanowili mi to wynagrodzić oklaskami i okrzykami uznania dla mojego kaskaderskiego wyczynu. Mimowolnie, niewątpliwie stałem się gwiazdą tego wieczoru, a może nawet całego turnusu.
Wracaliśmy do pensjonatu w świetnych nastrojach. Ja byłem trochę poobijany i przerażony, ale zanim dotarliśmy na kolacje nauczyłem się śmiać z całej sytuacji. Chciałem o tym zdarzeniu szybko zapomnieć. Nic z tego! Przez kilka dni przy byle okazji przypominały mi o tym sowa powtarzane przez saneczkarzy: Czy to ptak? Czy to samolot? Nie! To druh nielot! Na tym zimowisku nie wsiadłem już ani razu na sanki 😉 Do dziś trudno mnie na to namówić.
Szklarska Poręba jest piękna, ma swój niepowtarzalny klimat i urok. Zachwyca nim latem i zimą. Na dodatek jest tak blisko Wrocławia. Gdy to piszę, zastanawiam się, dlaczego tak rzadko tam bywam?
Dziś, w poniedziałek od rana pada śnieg… Miło popatrzeć. Pada niemal tak samo jak ponad dwadzieścia pięć lat temu w Szklarskiej Porębie. Podczas tego pamiętnego zimowiska. Byłem wychowawcą, pierwszy raz na pełen etat i formalnie. Wiele nauczyłem się o sobie, o odpowiedzialności. To był taki duży krok w dorosłe życie.
Dziś na śnieg patrzę trochę inaczej. Bezpowrotnie minęły czasy, gdy zima kojarzyła się z nartami i feriami. Teraz odbieram ją trochę inaczej, zwłaszcza tu w mieście. Od rana korki na ulicach. Miasto jest sparaliżowane i w zasadzie to jest normalne. Można się do tego przyzwyczaić. Taki mamy klimat, a drogowcy zawsze są zaskoczeni atakiem zimy. Dla pracujących oznacza to wybicie z rutyny dnia powszedniego. Spóźnienia, nerwy, poszukiwanie alternatywy dojazdu do biura, albo konieczność pozostania w domu i wykonywania pracy zdalnie.
Jest jednak i fajna strona tej śnieżnej pogody. Dzieci mają frajdę, i okazję do zabawy. Córka będzie mnie z pewnością namawiać dziś na sanki? 😊 Kto wie, może i tym razem się zgodzę…