Święta to czas, w którym mogę sobie pozwolić na więcej. Rodzinnie, mamy czas na to by „pomieszkać” i być razem w domu. Śpię przynajmniej po osiem godzin i wreszcie mam okazję do czytania książek w całości. Jak już zacznę, to nie muszę ich odkładać i dzięki temu mogę żyć w świecie stworzonym przez pisarza. Tak długo jak tylko zechcę, albo do czasu gdy skończy się tekst…, to bywa rozczarowujące w przypadku kilku autorów. Chętnie kupuję książki L.Wiśniewskiego, S.Kinga, jest jeszcze wielu innych, ale prozę tych Panów szczególnie sobie cenię.
W tym roku pod choinką znalazła się książka D.Tuska „Szczerze” – zaskoczyła mnie tym prezentem, moja kochana żona (nie sądziłem, że aż tak dobrze mnie zna, w moim przypadku to szczególnie trudne, ale udało się jej zrobić mi niespodziankę). W księgarni kupiłem jeszcze O.Tokarczuk „Prowadź swój pług przez kości umarłych” – długo, długo zastanawiałem się, czy przeczytać tę powieść. Obawiałem się, że film „Pokot” A.Holland, który obejrzałem stosunkowo niedawno, odbierze mi ten dreszczyk emocji, który towarzyszy odkrywaniu kolejnych kart historii. Sam film trochę mnie rozczarował. Liczyłem na coś bardziej ekscytującego Znam środowisko, które reżyserka starała się zobrazować. Wszystko się zgadza, myśliwi urządzają rzeź, inaczej tego nie można nazwać. Do tego wódka, ognisko i impreza gotowa. To nie ma nic wspólnego z tradycją łowczych. Dla wielu z nich to raczej próba zapisania się do „ekskluzywnego” klubu dostępnego wyłącznie dla elit… Zgadzam się z tezą zrównującą ich działania z kłusownikami. Jedni i drudzy mordują. Pierwsi systematycznie, planowo i oficjalnie, drudzy wyjęci z pod prawa dla zysku, czasem dla czystej, sadystycznej przyjemności, którą czerpią z odbierania życia innym istotom. Coś tu nie gra! Coś jest nie w porządku!
Film „POKOT” rozczarował mnie swoim zakończeniem. Bez względu na to czy ktoś popełnia zbrodnie „słusznie”, czy też nie, zasługuje na karę. Nie ma zbrodni bez kary. Czułem pewnego rodzaju dysonans po obejrzeniu zakończenia filmu. Dlatego cieszę się, że sięgnąłem po książkę Pani Olgi Tokarczuk. Jej epilog jest w mojej ocenie sprawiedliwy. To kolejny dowód na to, że film nigdy nie będzie lepszy od książki.
Jedno jednak mnie męczy. Opis tego środowiska przywoła wspomnienia z dzieciństwa. Wychowałem się blisko lasu, można powiedzieć nawet, że od dziecka mnie otaczał. Dużo czasu spędziłem na obserwowaniu życia. Nie ma nic bardzie cudownego od widoku stada jeleni o świcie, na polanie, w głębi lasu, na łączce ukrytej między zagajnikami. Piękne poroże króla stada, który bacznie obserwuje otoczenie, by jego bliscy w spokoju i bezpiecznie mogli szukać pożywienia… Ta dostojność, ta duma jednocześnie odpowiedzialność za stado, niesamowity widok. Nie potrafię sobie wytłumaczyć dlaczego zabijamy, skoro nie jesteśmy głodni, nie musimy walczyć o przetrwanie. Nie szanujemy zwierząt, naszych braci. Wychowałem się na książkach o Indianach. Miałem nawet okazję osobiście spotkać się z Sat-Okh’iem. Indianie szanowali przyrodę, każdy jej fragment, a szczególnie zwierzęta, którym okazywali szczególny szacunek. Nie wybaczę Amerykanom wymordowania Bizonów i zniszczenia kultury indiańskiej. Zawsze będę ich obarczał za to życiobójstwo. Łatwo jest zbudować swój dobrobyt na krzywdzie innych istot. Powtórzyli to kilka razy w swojej krótkiej historii.
Myśliwi przestali być Strażnikami Lasu. Ich głównym zadaniem powinno być zwalczanie kłusownictwa. Zawsze niszczyłem wnyki. Raz tylko trafiłem na ciało sarny, spóźniłem się… Ten widok prześladuje mnie do dziś. Wnyki były zaczepione do drzewa, w taki sposób, że dały jej pozorną szansę, na to że wygra walkę o życie. Biegała dookoła pnia, aż wydeptała cała darń wokół leciwej sosny. Pętla zaciskała się wokół szyi, rana stawała się głębsza, wreszcie doszło do krwawienia… Straciła życie. Musiała długo o nie walczyć. To jest przykład niepojętego okrucieństwa naszego gatunku. Jak można w ogóle stosować taką pułapkę. Po wtóre jak można pozwolić na tak długa agonię. W mojej ocenie, sarenka walczyła o życie dłużej niż jeden zachód i wschód słońca… Bydlaki. Nie mogłem już nic zrobić, poszedłem zgłosić ten fakt. Jednak byłem wtedy jeszcze małym chłopcem i idąc do leśniczego, zdałem sobie sprawę, że trudno będzie mi wrócić na miejsce zbrodni. Nie było wtedy GPS, komórek i tych wszystkich ułatwiających nam dziś orientację w terenie gadżetów. Odnalazłem to miejsce, następnego dnia. Ciało zniknęło, wnyki też. Niemymi świadkami tragedii zostały drzewa, zdarta kora i darń, wokół jednego z nich, prawie do gołej ziemi…
Trzeba o tym głośno mówić. To dobrze, że pani Oldze Tokarczuk udało się z tym przebić do masowego odbiorcy. Nie wierzę w coś takiego jak „wojna sprawiedliwa” (bellum iustum), którą prowadzi pani Duszejko. Do słuszności wojny nie przekonał mnie Paweł Włodkowic. Nie zgadzam się z jego tezami, że można zabijać w imię pokoju. Możemy stosować inne metody.
Wynikiem każdej przemocy jest ofiara, często niewinna. Świat powinien skupić się na pielęgnowaniu życia. Człowiek natomiast chce sobie je podporządkować i uzurpuje sobie ciągle prawo do decydowania o tym, kto i jak ma umierać. Natura, jeśli jest narzędziem boga ( o ile ten nie jest tylko wytworem wyobraźni człowieka) doskonale sobie radziła przez tysiące, setki tysięcy lat. To my jesteśmy intruzami. W lesie, wśród zwierząt okazaliśmy się tylko lepszymi drapieżnikami. Z tym jednak przyroda zaczyna sobie radzić na swój sposób – smog, brak wody, kurczący się ląd to tylko ostrzeżenia. Mamy tylko to jedno miejsce do życia. Na Ziemi gościły już dinozaury, być może człowiek też za jakiś czas będzie tu już tylko wspomnieniem, skamienieliną.
Święta, święta i po świętach… Dobrze, że jeszcze jest trochę czasu na spacery, na czytanie i na układanie myśli.