LAJKI, koka, hera, hasz?Czyli menadżer na Facebookowym haju.

Portale społecznościowe już na stałe zagościły w naszym życiu. Właściwie stały się jego integralną częścią. Mam konta na FB, Twitter, Instagram… Po co? Dlaczego? Bo zapewniają szybki dostęp do informacji. Ułatwiają wymianę opinii i coraz częściej pozwalają na szybkie dementi, na reagowanie w przypadku hejtu.

Tylko dlatego zaglądam tam regularnie i czytam posty. Chcę być na bieżąco, zwłaszcza w chwilach, gdy ktoś pisze posty powołując się przy tym na moje imię i nazwisko.

Zdarzają się jednak takie dni, gdy nie zaglądam tam wcale. Czasem trwa to nawet miesiące. Nie mam wtedy wrażenia, że coś tracę. Wręcz przeciwnie. Można żyć bez Facebooka i Twittera. Sprawdziłem to.

Mam paru znajomych, którzy po pewnym czasie obecności w sieci zdecydowali się odciąć o tego źródła informacji. Postanowili zlikwidować swoje profile. Przyznają jednak, że bardzo trudno jest funkcjonować bez aktywnego konta na FB. Książki, artykuły i inne publikacje często odsyłają do wpisów na portalach społecznościowych. Zdarza się, że nie można obejrzeć wszystkich zdjęć dołączonych do wywiadu w internetowym wydaniu gazety, jeśli nie posiadasz aktywnego konta na Instagramie.

Wszystko jest w porządku, gdy zaglądamy na te strony tylko dla przyjemności samego czytania. Źle się dzieje, jeśli nie możemy funkcjonować bez FB. Możemy być poważnie zaniepokojeni, jeśli pierwszą czynnością każdego dnia jaką wykonujemy po przebudzeniu jest szukanie telefonu i czytanie postów na FB.

To może oznaczać początki uzależnienia od mediów internetowych. Syreny alarmowe powinny wyć w naszej głowie, gdy robimy to przez cały dzień i nawet sami piszemy posty nie mogąc się przy tym oderwać od komputera. Zaczynamy analizować ilość ?łapek w górę? i tylko to się liczy.

To bardzo przyjemne, gdy pod wpisem jest kilkadziesiąt lajków i bardzo niebezpieczne, jeśli pojawią się negatywne komentarze, które skutecznie popsują nam nastrój? To oznacza tylko tyle, że wirtualne media decydują o tym jak zachowujemy się w realu.

W życiu jest tak, że obok złych rzeczy znajdują się w pewnej równowadze i te dobre. Taki rodzaj równowagi, homeostazy. Podobnie jest z siecią. Jeśli coś może sprawiać nam przyjemność, to jednocześnie znajdzie się coś co może nam skutecznie popsuć dobry nastrój. Jeden negatywny wpis pod postem potrafi dać mocnego kopa emocjonalnego. Trzeba mieć mocne nerwy i umieć je trzymać na wodzy, aby nie dać się sprowokować hejterom. Tylko na to czekają. Trudno jest poradzić sobie z trollami ? zazwyczaj szybko łączą się w grupy. Skupiają się na celu jak muchy na łajnie. Z kupą nie wygrasz, nie ma coś się w tym babrać. Nic nie ugrasz, tylko się pobrudzisz.  

Na początku to człowiek uczył Internet, z czasem Internet nauczył się człowieka. To wygląda mniej więcej tak. Pierwsze kroki w wirtualnym świecie to niewinne założenie osobistego profilu. Dlaczego? Znajomi to mają i jest fajne. Nic nie kosztuje. I tak stajemy się obserwatorami, z czasem nabieramy odwagi i zaczynamy wrzucać własne posty. Aprobata, kciuki w górę, serduszka i pozytywne komentarze działają na nasze wewnętrzne ?ja? stopniowo uzależniając je od kolejnych i kolejnych dowodów aprobaty społecznej.

Człowiek poszukuje akceptacji otoczenia, taka jest nasza natura. Nie chcemy być wykluczeni. Możemy być niewidoczni, ale nie chcemy być poza społecznością. Nie chcemy znaleźć się poza grupą. Lajki to taki namacalny dowód ? jesteś jednym z nas. My i ty – myślimy tak samo, więc jesteś z nami.

Można się od tego uzależnić i stracić hamulce ? w Internecie zaczynamy publikować więcej postów, więcej zdjęć. Krok za krokiem tracimy kontrolę, przekraczamy kolejne bariery. Z czasem rezygnujemy z prywatności i nawet tego nie zauważamy. Nie zastanawiamy się już nad tym. Wrzucamy do sieci wszystko co się da, nawet zdjęcia tego co mamy na talerzu.  Liczą się tylko lajki i pozytywne komentarze? Nasz puls rośnie z każdym pozytywnym komentarzem i jeszcze bardziej przyspiesza, gdy ktoś ośmieli się krytykować nasze wpisy? Złość, radość, niepokój, rozczarowanie emocje sięgają zenitu? Tylko to się liczy.

Znam prezydentów, szefów, dyrektorów, dla których FB stał się prawdziwym narkotykiem. Wpadli w nałóg i nie zdają sobie z tego sprawy. Skrajna sytuacja uzależnienia, którą mogłem obserwować zdarzyła się jakiś czas temu. Byłem na oficjalnym spotkaniu. Ważne decyzje, przy stole same osoby decyzyjne, które reprezentowały urząd. Omawiamy kolejne tematy, trwa dyskusja. Menadżer, który ma podjąć ostateczną decyzję i głównie z jego powodu się spotkaliśmy w kilkanaście osób, ciągle patrzy tylko w komórkę. Może ma podzielną uwagę? Może już wie co chce zrobić? Pomijam fakt, że to bardzo niekulturalne zachowanie, ale przede wszystkim nieprofesjonalne. W każdym razie jest nieobecny. Omawiamy sprawy finansowe dotyczące inwestycji z kierownikami i nagle! Przebudzenie szefa! Podnosi wzrok znad telefonu i daje znak, że chce zabrać głos. W Sali konferencyjnej zapadła głucha cisza.

– ?Przepraszam, gdzie znajdę gniazdko, muszę podłączyć ładowarkę?, bo telefon mi się prawie rozładował??

Milcząc wskazałem mu palcem kąt po drugiej stronie stołu konferencyjnego. Dyrektor wstaje, wyciąga z kieszeni marynarki ładowarkę i? drugi telefon? Wraca na miejsce i do końca zebrania zajmuje się tworzeniem nowych wpisów na platformach społecznościowych. Sprawdziłem, po spotkaniu. Miałem nowe powiadomienia. Żaden post nie był związany z tematem, który omawialiśmy tego dnia. To przykład skrajnego zatracenia się w świecie nowinek technologicznych. Bardzo niebezpieczne zjawisko.

Za pośrednictwem portali społecznościowych można manipulować osobami decyzyjnymi. Ich decyzje są tak uzależnione od pozytywnych komentarzy, że brak lajków wywołuje u nich frustrację. Wystarczy wynająć paru hejterów i można dowolnie kierować człowiekiem, który zrobi wszystko dla kolejne dawki pozytywnych wrażeń. Mechanizm działania jest identyczny jak w przypadku narkomana. Z działkę hery zrobi wszystko, aby zaspokoić swój głód.

Brak lajków budzi pragnienie wrażeń. Negatywne komentarze potęgują tylko to pragnienie. Narkomanem łatwo manipulować. Wystarczy pokazać mu „towar” i zrobi to czego ode niego oczekujemy. W pewnych sytuacjach to bardzo niebezpieczne. Zwłaszcza gdy uzależniony człowiek nie panuje nad sowim nałogiem.

Czy takim ludziom można powierzać odpowiedzialne funkcje? Czy można nimi sterować, stymulować i wpływać na ich decyzje za pomocą lajków? Podobno na wynik wyborów prezydenckich w USA miały duży wpływ media społecznościowe. Uważam, że tym bardziej można za pomocą FB sterować poszczególnymi ludźmi. Podobno nikt o nas nie wie tyle co Google i FB.

Ciekawe są reakcje posterów na komentarze hejterów. Ci ostatni to prawdziwi specjaliści od stymulowania emocjonalnego. To eksperci od wprowadzania ludzi w stan permanentnej złości i niezadowolenia. Czasem robią to dla pieniędzy, a czasem ?społecznie? dla własnej satysfakcji gnojenia konkretnego człowieka. Może nie mogą znieść, że ktoś inny może być szczęśliwy, a oni nie potrafią? Może to jedyny sposób, jaki znają, aby zwrócić na siebie uwagę. W sieci roi się od frustratów. Pełno tam internautów, którzy nie potrafią nic innego jak tylko przelewać swoje złe emocje na innych za pośrednictwem wpisów.

Jak z tym wszystkim dać sobie radę? Ćwicz silną wolę. Naucz się, że przychodzi taki czas, w którym należy odłożyć telefon. W odpowiednim momencie trzeba to po prostu zrobić. Naucz się nabierać dystansu do tego co o tobie piszą. Im więcej siebie odkryjesz w sieci, im bardziej przesuniesz granice swojej prywatności tym bardziej się się odsłonisz na atak.

Jesteśmy podatni na celne ciosy w nasze emocje, bo w Internecie nic nie ginie. Jeśli ktoś ma złe intencje potrafi wykorzystać wszystkie informacje, które zamieściliśmy w sieci. Poświęci dużo czasu, by znaleźć i uderzyć w czuły punkt. Każdy ma jakiś rodzaj pięty achillesowej. Hejterzy są często inteligentni i bezwzględni. Znajdą takie miejsce, to tylko kwestia czasu. Potem nie odpuszczą.

Należy pamiętać, że otwierając się w Internecie tak naprawdę zapraszamy do naszego wnętrza cały świat i tylko w ograniczonym stopniu jesteśmy w stanie kontrolować kto do niego zagląda. Jeśli nie chcemy ulegać manipulacji, jeśli nie potrafimy nabrać dystansu do tego co możemy o sobie przeczytać w sieci to lepiej nich pozostanie dla nas tylko źródłem informacji o innych. Swoje tajemnice zostawmy dla bliskich i życzliwych nam osób. Otwierajmy się tylko na żywych, prawdziwych, ciepłych i serdecznych przyjaciół. Trolle są sztuczne, perfidne i podstępne ? stworzone tylko po to, by wywołać określone reakcje u osób, które stały się celem ich ataków. Nie ma na to mocnych, z czasem każdy mur gdzieś pęknie pod naporem hejtu. To tylko kwestia czasu.

Czy kilka lajków od osób, które często tylko przez ułamek sekundy skupiają się na naszych wpisach warte jest ryzyka. Sami musimy ocenić. Co jest dla nas naprawdę w życiu ważne: prawdziwi przyjaciele czy znajomi na Facebooku?

Trzeba pamiętać, że bardzo łatwo się w tym wszystkim pogubić i zatracić a nawet uzależnić. Za nasze błędne decyzje, podejmowane pod wpływem emocji zapłacimy w prawdziwym życiu. Może nawet nie tylko my, ale i wszyscy ci, których będą one dotyczyć.

Przeraża nas pijany pilot samolotu za sterami, czy nietrzeźwy kierowca za kółkiem. Jak się będziemy czuć, gdy okaże się, że prezydent, premier, prezes podejmuje decyzje pod wpływem lajków. Wygrywa ta opcja, która da mu większą popularność w Internecie?

Podobno cesarz decydował o życiu przegranego gladiatora kierując się reakcją publiczności. W zależności od nastoju widowni podnosił kciuk w górę lub w dół ? „lajkował”? Tłum decydował o życiu lub śmierci człowieka. To była nieludzka rozrywka. W czasach wszechobecnego Internetu „lajkowanie” może przerazić współczesnego, świadomego człowieka. Czy to aby naprawdę tylko zwykłe lajkowanie…?

Autor

Sebastian

Przygotowuję i realizuję projekty dla firm, szkół i instytucji. Wypalenie zawodowe (zapobieganie), motywacja oraz przemoc rówieśnicza, cyberprzemoc. Zajmuję się pomocą w osiąganiu szeroko rozumianego dobrostanu psychicznego. Więcej na www.sdwilk.pl

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *